czwartek, 21 czerwca 2018

Podsumowanie Mojej Wielkiej Wyprawy do Hiszpanii.

     Minęło już kilka dni od powrotu z mojej wielkiej wyprawy rowerowej do Hiszpanii, odrobiłem się z najpilniejszymi zaległościami - pora więc podsumować ten wyjazd.
     Sztandarowe pytanie po przyjeździe to: "jak było". Bardzo ogólnie można napisać że było fantastycznie. Nie będę do tego ogólnego stwierdzenia zaliczał tych dni kiedy na pogodę brakowało mi słów. A te które używałem to była łacina raczej niepopularna publicznie.  
     
     Fantastycznie z kilku powodów:  świat widziany z poziomu siodełka rowerowego jest inny niż to co mamy na zorganizowanych wycieczkach autokarowych, objazdowych czy nawet tych które odbywamy prywatnym samochodem. Tu wszystko jest w zwolnionym tempie. Bez programu, harmonogramu. 
     Nie miałem od samego początku planu trasy, był tylko punkt docelowy - czyli Hiszpania. Taki miałem pomysł, aby każdy dzień planować na bieżąco w oparciu o samopoczucie, pogodę i o tak zwane "widzimisię". Uważam że taka forma podróżowania w tak spontanicznej formie sprawdziła się w 100%. W ten sposób wyraziłem formę tzw. "wolności". Takie też miałem właśnie odczucie - że ten rodzaj podróżowania daje pełną wolność, swobodę.
     Nie doświadczyłem nigdy wcześniej podczas podróży rowerowych takiego uczucia. Myślę że wiąże się to z tym, że było to jednak kilkadziesiąt dni jazdy no i przede wszystkim ten dystans który był do pokonania od początku budował różniaste uczucia: podniecenie, euforię, uczucie tajemniczości - niespodzianki tego co będzie za zakrętem, co będzie jutro, co będzie jak dojadę...
     Na pewno było też uczucie strachu - może nie o " duchy w nocy" - raczej taka ogólna bojaźń - żeby coś się nie stało, coś nie wyskoczyło niespodziewanego i niemiłego. Wydaje mi się że tylko człowiek lekkomyślny nie odczuwa strach, obaw. Są to uczucia, odczucia które w/g mnie wprowadzają w umyśle stan równowagi.

     Teraz może o samej jeździe - pokonywaniu kilometrów:
      Mój plan wyprawy na rowerze wyposażonym we wspomaganie elektryczne był eksperymentem całkowicie nowatorskim jeżeli chodzi o tak długą trasę. Rowerzysta Globtroter bez tych bajerów jest całkowicie wolny. Ja natomiast miałem cały czas to ograniczenie że baterie się wyczerpują, że trzeba rozsądnie gospodarować zakumulowaną energią i odpowiednio planować ładowanie tych baterii.
     Ale - dzięki temu co najmniej raz dziennie - a najczęściej dwa razy miałem zapewniony kontakt z ludźmi w krajach przez które przejeżdżałem. Na prawdę uwierzcie mi - dla człowieka nieznającego języków, wspomagającego się tłumaczem Google - to było wielgaśne wyzwanie. 
     Tego się na mojej wyprawie najwięcej obawiałem, to mi głównie przed podróżą spędzało sen z powiek.
     Ale okazało się że strachy niepotrzebne - spotkałem się naprawdę ze zrozumieniem i taką normalną, prostą ludzką życzliwością i pomocą. Często - gęsto jak pisałem byłem częstowany naprawdę wszystkim - najczęściej alkoholem pod wszelakimi postaciami. I tu -o - dziwo nie musiałem się gimnastykować z odmawianiem: wytłumaczenie że siedem lat już żyję bez alkoholu nie było trudne i przyjmowane było normalnie.
    Co do częstowania jedzeniem to bywało też ciekawie. Jeden Pan Gospodarz próbował mnie namówić do wypicia zawartości jajeczka - takiego prościutko spod kury - jeszcze ciepłego. Nie przemogłem się, odmówiłem. Pan się na szczęście nie obraził. We Francji próbowałem szynek dojrzewających - tu trzeba by się chyba dowiedzieć czego się w tych szynkach doszukiwać - albo ja za prosty na takie jedzenie jestem. Albo sery, których zapach jedne muchy przyciąga inne natomiast zabija. No ale jak to mówią -ze smakami i gustami się nie dyskutuje a co kraj to obyczaj.

     Teraz może coś o przygotowaniu i eksploatacji sprzętu.
     Tu zdecydowanie wartało się mooocno przyłożyć. Przygotowanie samego rowerka pozostawiłem fachowcom. Natomiast osprzęt elektryczny i wszelkie instalacje zaprojektowałem i wykonałem samodzielnie. Również elementy z tworzywa są mojego pomysłu - przeze mnie zaprojektowane i wydrukowane przeze mnie na własnych drukarkach 3D. Wszystko spisało się na medal. Jedyny poważniejszy problem który powstał w trakcie wyprawy to spalona ładowarka. I tu niestety przyznaję się do błędu - po solidnej ulewie nie sprawdziłem stanu ładowarek przed podłączeniem do zasilania. Niestety jedna była solidnie zamoczona i zwarcie skutecznie wykluczyło jej funkcjonalność.
     Poza tym były trzy niegroźne wywrotki. Po jednej musiałem kleić prawe lusterko, po innej konsolę ze wskaźnikami i GPS. Ale to pikuś. Miałem przygotowany mały zestaw naprawczy na takie okazje.

     Wracam do świata widzianego z siodełka:
     Rowerzysta jest na drodze przeszkadzajką i śmieciem. Ale uwaga - nie wszędzie. Francja, Austria, Niemcy to kraje gdzie jest mnóstwo dróg rowerowych - a jeśli już trzeba jechać drogą publiczną - to jest szanowany i respektowany w 100%.
     Na prawdę - aż przyjemnie jechać.
     Pozostałe kraje - Czechy, Słowenia, Włochy, Hiszpania a przede wszystkim Polska są nietolerancyjne dla rowerzystów. Pomimo iż rowerzysta jest pełnoprawnym uczestnikiem ruchu drogowego i należy mu się miejsce na drodze jak dla każdego innego pojazdu.

     No ale dość psioczenia...
     Przez całe 41 dni i 5498 km trasy nie spotkałem się z ani jedną , jakąkolwiek formą złego potraktowania ze strony innych ludzi. Nie było żadnego incydentu, prób ataku czy tym podobnych.
     Zwróciłem uwagę na współżycie i współistnienie ludzi różnych nacji, kolorów skóry, rysów twarzy. Wspólnie pracują - głównie warsztaty, małe zakłady, drobne interesy, sklepiki - zaopatrzenie - to co zdołałem wypatrzyć jadąc przed siebie. Myślę że problemy imigracyjne to tylko wymysł paru niepoważnych ludzi - na czyjeś zlecenie siejących panikę. Oczywiście że w każdym społeczeństwie jakaś hiena trafić się musi, ale to jednostkowe przypadki i nie powinny rzutować na ogólny zarys.
     Przypomnę jeszcze raz - spotkałem się z wielką życzliwością i pomocą ze strony całkowicie obcych ludzi. Nieraz byłem zakłopotany i w szoku. Trzeba będzie powolutku taki schemat i stan rzeczy rozsiewać dalej we wszystkie strony świata.
     Na pewno wiele rzeczy w swoim myśleniu i zachowaniu  zmienię lub będę próbował zmienić.
Miałem przykłady jak człowiek człowiekowi jest po prostu ... człowiekiem. Tak się po prostu lepiej żyje.

     Czy mam plany na kolejne podróże - oczywiście - plany mam. Jednak decydujący głos ma tutaj małżonka Anna. Wszystko ustalamy razem i myślę że metodą kompromisu dojdziemy do porozumienia co do kolejnych eskapad.
     Po cichutku mogę zdradzić że kierować się chcę w stronę Grecji. Jest to pole do popisu jeżeli chodzi o trasę zarówno tam jak i z powrotem. No ale dobra - to dopiero na przyszły rok.

     Zebrałem masę doświadczeń i sprzętowych i organizacyjnych. Wszystkie będę chciał skwapliwie wykorzystać.

     Może będę powoli kończył, bo czytanie takich tasiemcowych elaboratów na pewno i nudzi i  nuży...
     Pragnę wszystkim śledzącym mój blog i ogólnie wszystkim kibicującym mi - SERDECZNIE PODZIĘKOWAĆ - za towarzystwo w Mojej Wielkiej Wyprawie do Hiszpanii.
     Naprawdę, każda osoba wchodząca na mój blog i każda która napisała komentarz - to była dla mnie MEGA SIŁA która to pozwalała mi na dotarcie do celu w zdrowiu i w całości  no i na powrót bezpieczny do domciu - z powrotem.
     JESZCZE RAZ DZIĘĘĘKI !!!!!

    I do kolejnego Blogu pod tytułem ... ups jeszcze nie ma tytułu.

P.S.   We Francji zauważyłem sytuację gdzie na przejściu dla pieszych - takiego ze światłami - starsza pani z zakupami wyglądała na trochę zagubioną. Wyobraźcie sobie że podszedł do niej żandarm, wziął od niej  zakupy - wziął ją pod rękę i na światłach przeprowadził ją przez przejście dla pieszych ...

      Z poważaniem:  Jerzy Żak
 

      

6 komentarzy:

  1. Fajna wyprawa. Zazdraszczam :) Jeszcze fajniej, że bez przykrych niespodzianek (poza pogodą). Moim zdaniem powinieneś rozważyć jednak jazdę bez elektrycznego napędu. Bo to jednak wiąże ręce czy tam nogi ;) Obserwowałem Twoją wycieczkę i myślę, że jeździsz podobnie jak ja. Zaczynasz z rana, co i ja lubię. Śpisz "gdzie Bóg da" bez kapryszenia na warunki. Tylko ja bym trochę robił więcej kaemów dziennie tak około 150 km. Wiem że to uzależnione od pogody i warunków np. góry. Jestem w podobnym wieku. Może kiedyś podczepię się w jakiś wyjazd... Super wyjazd. Będzie co wspominać kiedyś...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma co zazdrościć - koniecznie zorganizuj sobie podobny wyjazd.
    Zawsze jest to samo - że praca, że żona nie bardzo, że tysiąc innych rzeczy. Kiedy pojedziesz - jak już będziemy w wieku balkonikowym ? Tu naprawdę trzeba mooocno tupnąć nogą i sprawę popchnąć w przód...
    Niw wiem, ale mój adres internetowy chyba się nie wyświetla na blogu. Może jakaś mała wyprawa dookoła Tatr... jerzyzak7@gmail.com
    Z tym że ja na elektryku - i trasa na tyle krótka że może nie trzeba będzie po 150 kaemów dziennie hulać - za to trasą się podelektować...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam czas na wszystko ;) Problem mam ze zdrowiem na razie. Trochę ortopedycznych problemów, ale to przejściowe. No patrzę że to około 200 km. Faktycznie krótka, na jedn dzień ;) Kiedyś jechał w tych okolicach od Popradu na Słowacji/Wysokie Tatry do Nowego Targu i Krakowa...

    OdpowiedzUsuń
  4. Gratulacje, cieszy że Ci się to wszystko udało.
    Pozdrowienia i do zobaczenia na najbliższym zlocie na Górze Chełm.

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękna sprawa. Super że dałeś radę to zrealizować. Ja marzę żeby po Hiszpanii pojeździć. Dowieźć rower i tam jeździć. Ale nie wiem czy to mi wyjdzie.

    OdpowiedzUsuń
  6. @Skarbonka - Dam parę pomysłów i wskazówek - napisz na jerzyzak7@gmail.com

    OdpowiedzUsuń